EbaSport Uncategorized Sprintem po tenisie

Sprintem po tenisie

kort

kortNa przełom czerwca i lipca br. zaplanowane zostały w Gliwicach 81. mistrzostwa Polski w tenisie. Wyrażamy nadzieje, że będzie to wydarzenie godne swej nazwy, że zgromadzi na starcie wszystkich najlepszych naszych zawodników, że zademonstruje możliwie najwyższy poziom, że mecze toczone na kortach zachwycą sympatyków tej gry, a ich zwycięzcy utrwalą się po wsze czasy w kronikach Polskiego Związku Tenisowego. Obawiamy się jednak, że są to tylko pobożne życzenia trudne do spełnienia.Korzystając wszakże z okazji warto sięgnąć pamięcią wstecz i przypomnieć chociaż w wyrywkowym ujęciu ową epokę, w której mistrzostwo Polski było czymś co liczyło się bardzo wysoko w hierarchii wartości sportowych. Ktoś, kto zdobywał ten tytuł urastał do roli idola, cieszył się szacunkiem i poważaniem w środowisku tenisowym oraz sławą i prestiżem w szerokich kręgach społeczeństwa. W osobie mistrza koncentrowały się bowiem wszystkie cenione wysoko zalety -talent, inteligencja, sprawność fizyczna, ambicja, pracowitość i wytrwałość. I takich mistrzów mieliśmy wielu.

Tłoczyński i Hebda

U zarania tenisa w niepodległej Polsce tytuły mistrzowskie zdobywali zawodnicy, którzy przygodę z „białym sportem” rozpoczynali jeszcze w czasach rozbiorowych. Pierwszym mistrzem w roku 1921 został Edward Kleinadel. Tytuł ten zdobył w Krakowie na mistrzostwach, które odbyły się na kortach AZS-u w Parku Krakowskim, kiedy to w finale pokonał Władysława Szwede. Drugim mistrzem Polski w roku 1922 został Stanisław Darski, a trzecim już w 1924, bo rok wcześniej mistrzostw nie przeprowadzono, Alfons Foerster. Tego ostatniego, wysokiego, dobrze zbudowanego pana miałem zaszczyt znać osobiście. Po wojnie mieszkał w Gliwicach, ale od czasu do czasu wpadał na korty Baildonu, czyli dawnej katowickiej Pogoni, której członkiem był w latach trzydziestych. Ostatni raz pojawił się tam na jeden dzień w 1980 lub 1981 roku, w każdym razie podczas międzynarodowych mistrzostw Polski. Mówił wówczas, że jego rodzina wybiera się na stałe do Niemiec, a on będzie musiał tam z nią pojechać. Wcześniej jednak opowiadał mi, że po nim dwukrotnie (1925 i 1926) mistrzostwo zdobył Stanisław Czetwertyński, a jego z kolei zluzował Jerzy Stolarow (1927), po którym dwa lata (1928 i 1929) królował Maks Stolarow. W tym okresie właśnie PZLT, a było to za prezesury Edwarda Millera, ufundował puchar dla zawodnika, który trzykrotnie z rzędu lub pięciokrotnie w ogóle zdobędzie tytuł mistrzowski.

W latach trzydziestych o puchar ten rywalizowali Ignacy Tłoczyński i Józef Hebda bezsprzecznie najlepsi polscy tenisiści w ostatniej przedwojennej dekadzie. Była to walka pasjonująca, a o jej przebiegu opowiadał sam Ignacy Tłoczyński w pamiętnym wywiadzie jaki w 1997 roku przeprowadził z nim red. Paweł Pluta (Tenis nr.29/30): „W 1930 i 1931 pozbawiłem tej możliwości (zdobycia pucharu – przy. red.) Maksa Stolarowa, potem w 1932 Józef Hebda udaremnił mi zdobycie pucharu. W 1936 Hebda zdobył mistrzostwo po raz czwarty, ale za rok w finale pokonał go Tarłowski i znów puchar pozostał niezdobyty. W 1938 pokonałem Hebdę w finale i tym samym dogoniłem go, obaj mieliśmy po cztery tytuły mistrza Polski. No i wreszcie w 1939 udało mi się zwyciężyć w moim rodzinnym mieście po raz piąty”. Niestety puchar ten zaginął podczas wojny.

Wielkim talentem w polskim tenisie odznaczał się wspomniany już Józef Hebda reprezentujący Lwowski Klub Tenisowy. Jak wynika z powyższego – w okresie przedwojennym czterokrotnie wpisywał się na honorową listę mistrzów Polski. Wszakże po dziewięcioletniej przerwie, w tym po pięcioletnim okresie wojny, po raz piąty sięgnął po tytuł mistrzowski w singlu a stało się to w roku 1945 podczas pierwszego po wyzwoleniu turnieju mistrzowskiego w Krakowie, choć reprezentował już wtedy barwy ŁKS-u. Pokonał wtedy w finale wschodzącą gwiazdę naszego tenisa Władysława Skoneckiego.

Wróćmy jeszcze jednak na moment do owych przedwojennych czasów. W tamtym okresie czołowi tenisiści polscy stanowili także elitę towarzyską nie bratającą się z byle kim. Przekonali się o tym w roku 1936 podczas mistrzostw we Lwowie trzej śląscy juniorzy Leon Kończak, Jan Chytrowski i Roman Niestrój, którzy nie mieli szansy na jakikolwiek kontakt z gwiazdami rakiety. Nawet Kazimierz Tarłowski pochodzący z Krakowa, ale reprezentujący barwy katowickiej Pogoni, który w tych zawodach zdobył tytuł wicemistrzowski po przegranej w finale z Józefem Hebdą, trzymał się od nich z daleka. Jedynym z wielkich, który z nimi rozmawiał był właśnie Hebda – a jak powiada Roman Niestrój – zaprosił ich nawet do kawiarni, co było wielkim wyróżnieniem. Odtąd lwowianin stał się dla nich idolem, którego wielbili do końca jego życia.

Podobne treści